Nowe miejsce pobytu, nowe wrażenia i nowe krajobrazy. Właściwie, to nie tak całkiem nowe, bo choć nie odwiedzałem przez wiele lat tych miejsc, to wiele z nich zachowałem w wyobraźni, a teraz konfrontuję je z tym, co kołacze w pamięci.
Już pierwszego dnia, gdy późnym wieczorem wyszedłem na spacer sadlińską promenadą przy „Delfinie” i znienacka z nieba spadły nagle na mnie dźwięki trąb grających Apel Jasnogórski, to pytany przeze mnie przypadkowy przechodzień o to, co to jest – odpowiedział mi: – a to z wieży naszego kościółka panie Jurku.
Ta końcówka odpowiedzi zadziwiła mnie bardziej niż tutejszy głośny obyczaj. Tym bardziej, że mój rozmówca, wydawał się zbyt młody, by mógł pamiętać mnie sprzed dwudziestu lat, gdy wyemigrowałem z tych stron. Kilka zdań wyjaśniło, że pierwszy napotkany tubylec okazał się synem Andrzeja B., który w Białkach udzielał mi skróconego kursu murarstwa, a potem u mnie w Zajeździe odtwarzał we dworze kominki.
Zapamiętałem Andrzeja, jak w Białkach wracał utrudzony z roboty, a widząc mnie zmagającego się z kielnią i z grabiami zamiast betoniarki przy budowie swojej stolarni – wypominał mi każdorazowo: – A trzeba było uczyć się za młodu, to teraz nie musiałby tak ciężko pracować , a mówił to, bo słyszał coś o mojej minionej karierze uniwersyteckiej zanim w Białkach postanowiłem zostać stolarzem w dość przymusowej sytuacji stanu wojennego.
Przypadki nagłego rozpoznawania po wielu latach niewidzenia się, oraz swoistego déja vu powtarzają się w wielu miejscach i ciągle trwają. Są to same pozytywne emocje, jak i ludzie rozpoznawani tu po tylu latach.
Począwszy od pobliskiego sklepu Tereski po kolejne spotkania wielu dawnych znajomych w różnych innych miejscach. Po kolei odtwarza mi się krąg znajomych sprzed lat. Nie było mnie tu 20 lat, a po takim niezłym wyroku, to za dobre sprawowanie wypuszczają nawet skazanych na dożywocie. Ze świadomego wyboru tutaj wybrałem sobie odsiadkę właśnie takiego najwyższego wyroku.
Sadlinki zmieniły się nie do poznania. Wprawdzie poza tartakiem, który prezentuje się niczym księżycowy krajobraz, to zachowały się tu wszystkie główne budynki, chociaż niektóre pełnią już inne funkcje. Dzisiejsze Sadlinki to świat zupełnie odmienny, niż obrazy jakie stąd wyniosłem zanim zaczęły się tu zmiany.
Potwierdza się, że wieś przekształca się w sypialnię Kwidzyna i to raczej ludzi z middle class.
Całkiem nowe zakątki i mini-osiedla domków na zagospodarowanych działkach w niczym już nie przypominają tych Sadlinek sprzed lat, z kawalkadą furmanek i tubylców umundurowanych w waciaki i gumofilce, tłoczących się pod geesowską obskurną knajpą naprzeciw remizy. Teraz jest tam jeden z kilku lokalnych sklepików.
Dominujące jest poczucie ciszy, mimo ruchu na pobliskiej drodze. Czasami w tygodniu zawyje syrena strażacka, donośne są dźwięki kościelnej dzwonnicy, a dla mnie to całkiem nowa akustyka, której przyznam się – wyczekuję w monotonii spokoju.
Jest czysto, spokojnie i trudno dostrzec to, co do nie dawna kojarzyło się z wiochą – czyli nie widać tu jakiejś rażącej biedy.
Napotykani młodzi ludzie, nawet ci wyrośnięci, sympatycznie witają nieznajomego życząc mu, by dzień był dobry. Wynoszą to z miejscowej szkoły, chociaż podobno docierają już tu miastowe nawyki. Wyraźnie to kontrastuje z zachowaniami ich rówieśników na elbląskich peryferiach, gdzie dość czytelnie okazywali oni ochotę przyłożenia nieznajomemu zgredowi , ot tak z utrwalonych nawyków, czy dla zasady. Pod sklepami też cisza i nie widać, ani nie słychać chuliganerii. Podpatrzyłem jedynie, że na zapleczu stacji PKP , której widok nieco odstaje od utrwalonego na pocztówce z 1906 roku, błąkają się czasami jakieś postacie pasażerów zagubionych w podróży do nikąd , po których turlają się potem flaszki po Arizonie.
Wyznawcy tego stylu życia są już tylko folklorem, który konspiracyjnie ukrywa się wokół stacji i występuje w formie szczątkowej na skutek składu chemicznego spożywanych w krzakach balsamów.
Podobają mi się Sadlinki pewnie i dlatego, że mam za sobą ostatnie dwie dekady życia obok społeczności post pegeerowskiej, gdzie życie toczyło się w tonacji nieskrywanie brutalnej. Peerelowskie dokonania w zakresie bolszewizacji polskiej wsi szczęśliwie ominęły ziemię sadlińską, w przeciwieństwie do stron, w których tworzono repliki kołchozów z wszystkimi tego społecznymi skutkami. Najbliżej położony PGR w Rozpędzinach szczęśliwie pochłonęła „Celuloza”, zarówno grunty, jak i ludzi. Teraz tu w Sadlinkach zapowiada się życie sielskie.
Okolice są sympatyczne krajobrazowo, a w obszarach zalesionych nawet uroczo. Wąwozy i rozpadliny w sosnowym lesie ponad cegielnią żywo przypominają jary Wysoczyzny, z której właśnie wybyłem. Do paro kilometrowego spaceru zaprasza leśna ścieżka edukacyjna wykonana przez nadleśnictwo.
W ostatnią niedzielę dokonałem rowerowego zwiadu okolic i jestem mile zaskoczony. Znając trochę twórczość uczestników sadlińskich plenerów malarskich bałem się, że tak, jak wielu z nich, nie znajdę tu ciekawych tematów malarskich i przyjdzie mi ich zwyczajem odwzorowywać nieocenionego Iwana Szyszkina lub kwidzyńskie pocztówki, ale chwała Bogu tak nie jest. Zresztą widać to na załączonych fotkach.
Sama cegielnia to wspaniały plener nie tylko dla takich jak ja niedzielnych malarzy, a pewnie i sam David Lynch mógłby się nią zauroczyć, gdyby o niej wiedział. A okolice ulicy Leśnej? A … itd. itd. W końcu byłem tylko na jednym krótkim spacerze.
Jeszcze miesiąc temu, odwiedzając różne miasta w poszukiwaniu palcem na mapie Polski swego nowego miejsca życia, wysłałem do forum na oficjalnej strony Sadlinek pytanie: Jak się żyje w Sadlinkach i jak tam w ogóle jest?
Nie doczekawszy odpowiedzi, dziś odpowiadam sam sobie, że tak na wstępie wydaje mi się, że da się tu żyć. A tym bardziej, gdy kiedyś na mojej uliczce pojawi się jakaś utwardzona nawierzchnia, albo gdy zostanie tu doprowadzony gaz. Myślę sobie, że byłoby fajnie, gdyby nastąpiło to niezależnie od kolejnych kampanii wyborczych, a raczej zgodnie z żywotnymi potrzebami mieszkańców.
Teleportacja jaką właśnie zafundowałem sobie z megametrowego wiekowego zamczyska , do kajuty we współczesnym domku, gdzie fryzurą nieomal sięgam sufitu, jest procesem dość trudnym. Pewnie jeszcze to będzie trwało przez jakiś czas, zanim sprowadzę tu także swoje sny, które ciągle jeszcze błąkają się po Zajeździe. Po każdym przebudzeniu zastanawiam się przez chwilę, gdzie to przyszło mi wylądować.
By uniknąć niestosownego dramatyzowania, wypada zakończyć frazą Bułata Okudżawy: „co było nie wróci i szaty rozdzierać na próżno”.
Mój najnowszy widok z okna, jaki codziennie oglądam już od paru tygodni, działa na mnie terapeutycznie i skutecznie moderuje samopoczucie. Na horyzoncie widzę zalesiony drugi brzeg Wisły i chyba sławetne Widlice. Na pierwszym planie mam ogród i pole. Zapowiada się, że będę czynił kompleksową obserwację mało powierzchniowych upraw rolnych, do czasu aż to pole zabudują. Nie mając innego wyboru, monitoruję życie codzienne klaczy Muśki i jej brykanie w okólniku. Jest ona w tej wiosce jednym z ostatnich egzemplarzy gatunku. To gospodarstwo też się coraz bardziej upodabnia do innych posesji osiadłych tu pod kwidzyńskich mieszczuchów.
Z innego okna mam widok z sylwetką kwidzyńskiej katedry, może nawet więcej jej widać z tej strony niż w samym Kwidzynie, gdy po wybudowaniu bloku na Starym Mieście, zostanie od południa skutecznie zasłonięta.
Póki co, to wszystko wskazuje, że Sadlinki są OK, a gdy skończą się problemy z internetem, to będzie jeszcze lepiej.
/ Sadlinki, Listopad 2008 /
Twój blog jest niesamowicie ciekawym i treściwym miejscem. Będę tu wracał.
..i dobrze wiedzieć, ze w Sadlinkach wszystko jest OK.
Pozdrawiam,
Maciek
Minął rok od sporządzenia powyższych zapisków. Niewiele się tu zmieniło. Dodałem trochę drzewek do młodziutkiego sadu. Zebrałem pierwsze plony z urządzanego ogrodu. Włodarz gminy była uprzejma usprawnić dojazd z ulicy. Internet działa. Widoczna z okna Mućka ciągle żwawo bryka w swoim okólniku, a ja już jestem tutejszy.
Tylko piorun latem strzelił w przykościelną dzwonnicę z sygnaturką odtwarzającą poranne, południowe i wieczorne melodie. Zdania tubylców były podzielone. Jedni utrzymywali, że to modlitwy w czasie piorunobicia nie były dostatecznie żarliwe, a inni widzieli w tym spełnienie nikczemnych złorzeczeń pod adresem urządzenia hałasującego od 6-tej rano.
Ten spór ustanie, gdy zagłuszą go dźwięki nowego urządzenia na dzwonnicy. Zatem w Sadlinkach nadal wszystko jest OK.
/Sadlinki , 5 grudnia 2009 /