Minęło właśnie sześćdziesiąt lat, jak do miasta przybyła pewna osoba i choć niepokaźna, to jednak dała się później poznać bardzo wyraziście w ówczesnym cichym i sennym miasteczku, jakim był wówczas Kwidzyn.
Były to czasy siermiężnego „Peerelu”, ale chyba częściej niż obecnie, można było wówczas spotykać różne dziwne i oryginalne postacie, które przydawały miastu kolorytu wzbogacającego szarą codzienność.

Jedną z takich kolorowych postaci była niewątpliwie pani Jadwiga Budzisz – Buynowska. Urodziła się jeszcze w XIX wieku. Młodo owdowiała. Po ciężkich przejściach okupacyjnych i powojennych w 1952 roku przyjechała do Kwidzyna. Pewnie tylko starsi mieszkańcy mogą pamiętać trochę dziwną damę dostojnie przechadzającą się po mieście w wielkim kapeluszu ozdobionym ogródkiem kwiatowym, mówiącą trochę dziwnie, i to najczęściej sama ze sobą.

Jak wszystkie dawne panny z dobrych domów, tak i ona wyniosła z rodzinnego domu we Lwowie znajomość dobrych manier, gry na pianinie , pisania i malowania. Pani Jadwiga nie miała szczególnych problemów malarskich, gdy chociaż już nie najmłodsza wzięła do ręki pędzel. Być może podglądała w tym swego młodo zmarłego męża malarza.
Faktem jest, że została malarką z pasji, z Bożej łaski, z samotności i z choroby. Mówiła o sobie: „Zostałam skazana na tworzenie”.

Tragiczne przejścia i niedole, w tym więzienie w 1946 roku za rzekome szpiegostwo, wpędziły ją w chorobę, która od 1954 roku, ze zmiennym natężeniem dawała się jej we znaki i nadawała szczególnego wyrazu jej malarstwu. Parafrenia powodowała, że zaczęły ją nękać stany lękowe i urojenia o otaczających wokół prześladowcach i wrogach. W chwilach ustępowania objawów choroby opowiadała, jak to prześladowcy odstępowali od nieprzyjaznych wobec niej zamiarów.
Któregoś razu wybrałem się do pani Jadwigi zaciekawiony jej twórczością, która nabierała już rozgłosu w mieście. Moim przewodnikiem był Wijer, podobnie jak ja – tutejszy malarz niedzielny.
Okna mieszkania w parterze bloku na ulicy Spółdzielczejbyły wyklejone obrazkami przedstawiającymi niepokojące wizje malarki. Głównie były to zdeformowane przerażeniem twarze jej urojonych prześladowców z nienaturalnie wielkimi wytrzeszczonymi oczami. Wyglądało to jak listy gończe za złoczyńcami dręczącymi malarkę.
Po pukaniu do drzwi i po naszej odpowiedzi usłyszeliśmy: – Ja nie pytam o nazwiska, tylko czy to są przyjaciele, czy wrogowie ?
Do mieszkania wpuściła po upewnieniu się o naszej przyjaźni –Bo wrogów to ja do domu nie wpuszczam – zapewniła.
Żyjąc w biedzie malowała na wszystkim, co jej wpadło w ręce. Na papierze, kartonach i opakowaniach widzieliśmy: twarze o przenikliwym spojrzeniu, kwiaty i odrealnione krajobrazy.
Pokazała nam jakiś widoczek i gazetę, z której go przerysowała z przejęciem pokazując ją jako dowód, że dookoła w ścianach ma zainstalowane podsłuchy i wizjery. Tak śledzona jest przez swych prześladowców, którzy zdążyli już sfotografować jej obrazek i wydrukować w pokazywanej gazecie.
Musiałem dołożyć starań, by pani Jadwiga zgodziła się sprzedać mi jeden ze swoich obrazów na płycie pilśniowej. Później przez kilka lat, na ścianie mojej chałupy w Białkach wpatrywałem się w zamglony widok nieporadnie namalowanych cementowych, liszajowatych bloków na Spółdzielczej i na ich odbicie z rozjarzonymi niebiesko oknami w błocie czarnych kałuż. Zniechęcałem siebie w ten sposób do powrotów z Białek do Kwidzyna. Potem mnie wzięli do pudła, a stolarnię i chałupę w Białkach okradli, nie zapominając przy tym o obrazie pani Jadwigi.
Dzisiaj wspomnienie tego obrazu kojarzy mi się z późniejszą piosenką Lombardu „Szklana pogoda”.
Malarstwo Jadwigi Budzisz-Bujnowskiej w 1970 roku odkrywają najpierw studenci historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego, potem innych uczelni oraz dziennikarze.
Organizowano sesje naukowe na temat jej twórczości i liczne wystawy m.in. w Warszawie i na Śląsku. Wielu dziennikarzy zainteresowało się nie tylko pracami malarki ale i warunkami jej życia oraz brakiem zainteresowania jej osobą przez instytucje i ludzi władających kulturą w Kwidzynie.
Ukazywały się artykuły: „Sama przeciwko miastu”, „Kwidzyńska ława przysięgłych – Niebezpieczny człowiek”, „ Pani Sporna”, „Malarka smutnych oczu”.
Coraz mniej świadomą i żyjącą w urojonym świecie artystkę dopadło uznanie, zatem znalazła się też opieka: w Domach Pomocy Społecznej: w Kwidzynie, Ryjewie i we Fromborku. Zmarła w 1990 roku w wieku 91 lat. Jej prace rozproszone są w prywatnych zbiorach. Nie wiadomo ile ich przetrwało do dziś.
Po opisanej wizycie u pani Jadwigi na Spółdzielczej widywałem ją jeszcze spacerującą po Kwidzynie. Gdy zagadnąłem kiedyś na ulicy pytając o malowanie – usłyszałem, że planuje jeszcze występy … w balecie. – Proszę pana, ja jeszcze wystąpię – zapewniała mnie z przejęciem.
Do dzisiaj, mijając miejsca, w których widywałem artystkę, widzę w wyobraźni, jak w Kwidzynie po ulicy Warszawskiej spaceruje niewielkiego wzrostu dama w kwiecistym kapeluszu w obłoku urojeń i marzeń.
Nadal jest niewidzialna, tak jak to było za jej kwidzyńskiego życia.
………………………………
(Tekst zamieszczony w Kwartalniku Społeczno-Kulturalnym Dolnego Powiśla i Żuław PROWINCJA, nr 4 (10) – 2012)