20.06.09 157.JPG
VII Zjazd Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej. 20 Czerwca 2009
Zjazd-1.jpgZjazd-2.jpg

Kolejne spotkanie z gronem sympatycznych i bardzo interesujących Kwidzyniaków. Sporo osób wiekowych, które pojawiły się w Kwidzynie w parę lat po wojnie, w wieku co najmniej licealnym.
Nowe kontakty, bogactwo wspomnień i spotkania z osobami widzianymi ostatnio w swojej klasie maturalnej (1959 !).
Towarzystwo przednie pod każdym względem. Kwidzyński Klub gromadzi m.in. takie znakomitości jak: kilku rektorów wyższych uczelni, pisarzy, sporo profesorów i wykładowców, wybitnej i zasłużonej kadry inżynieryjnej i wiele innych nieprzeciętnych postaci.
Mieczysław Jankiewicz przedstawił interesującą ideę Klubu jako gremium inteligencji propagującego kulturę. Widzę w tym nawiązanie do  XIXwiecznego kwidzyńskiego ”Towarzystwa Literackiego”. Zaprezentował także projektowany program wykładów „klubowego uniwersytetu”.
Spotkanie było okazją do zaprezentowania trzeciego już tomu zebranych wspomnień „Kwidzyn… drogi do małej ojczyzny”. Istna kopalnia relacji o mieście i ludziach oraz informacji, które tu występują po raz pierwszy.
Przeczytałem zaledwie wyrywkowo kilka wspomnień i jestem pod wrażeniem zwłaszcza pierwszej w tomie relacji wspomnieniowej Helmuta Kurowskiego zaczynającej się następująco:

Jestem klinicznym przykładem pełnej integracji polsko – niemieckiej po okrutnej wojnie, gdy Kwidzyn stał się konglomeratem naleciałości ludnościowej ze wszystkich stron świata.
Rozpocznę od tego, że oprócz obywatelstwa polskiego mam, na podstawie swego pochodzenia, i niemieckie. Oboje moi rodzice i dziadkowie z obu stron byli Niemcami. Jednak nigdy nie miałem zamiaru przenieść się do Niemiec, bo na tych ziemiach urodziłem się (w Sztumie), tu wyrosłem i zdałem maturę (w Kwidzynie), tutaj studiowałem (w Warszawie), tutaj pracowałem i przeszedłem na emeryturę (w Toruniu).

Przejścia niemieckiego chłopaka w tuż powojennym Kwidzynie bywały znacznie trudniejsze, niż jego polskich rówieśników. Wiem coś o tym, bo miałem takich kolegów w powojennym Malborku.
Autor tych wspomnień pochodzi ze Sztumu, więc niestety o Kwidzynie z czasów niemieckich niewiele mógł mi opowiedzieć.
Jest istotna różnica pomiędzy np. czytaniem przejmujących wspomnień Pani Wandy Wiśniewskiej, a bezpośrednią rozmową z nią. Gdy mówi o swoim spotkaniu z Hanką Ordonówną na sowieckim zesłaniu w 1941 roku, to trochę tak, jakby się samemu tam z nią spotkało.
Zbyt mało czasu na rozmowy i zebranie relacji od autentycznych świadków i uczestników życia w Kwidzynie przed półwieczem. Miałem niebywałą okazję (zbyt pospieszną i za krótką) do zweryfikowania obiegowych opisów wydarzeń, które powielane są w historii miasta niezgodnie z rzeczywistym ich przebiegiem.

Postrzegany z zewnątrz Klub Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej, to niekoniecznie taka ożywiona Atlantyda. Większość osób z tego grona, po zakończeniu swych bogatych i wybitnych karier zawodowych nadal jest aktywna społecznie i środowiskowo. Są to jednak osoby jakby z innego świata. Prezentują sobą wspaniałe postawy pozytywnego spełnienia w życiu, a przecież mało komu z nich oszczędzone były przejścia jak: niebywała wojenna i powojenna bieda i głód, dramaty rodzinne, karna służba wojskowa w kopalniach i inne komunistyczne szykany. Kultura tych osób, oraz to, co ze staroświecka nazywane jest tzw. ogładą, również wydają się zabytkiem w otaczającej nas rzeczywistości. Są to zapewne nauki wyniesione z domu, ze szkoły życia, jak i z pierwszych kwidzyńskich szkół, które zapewniały b. bogate wyposażenie swych wychowanków. (Ciekawostka: w tutejszym powojennym Technikum Krawieckim uczono się nie tylko zawodu, ale i księgowości, zarządzania, łaciny i jęz. francuskiego. Jak wiadomo, łacina, to nie tylko język, ale i wiedza o kulturze, nie tylko antycznej).
Uczestnicy zjazdu życzyli sobie kolejnego spotkania, oby w liczniejszym gronie.
Pan Kolega Burmistrz oprowadził nas po odnowionym Urzędzie Miejskim i swoim gabinecie. W parku za Urzędem okazał nam tajemniczy kamień . Opowiadał, że z okna swego gabinetu obserwuje przychodzącą tu czasami starszą kobietę, która obejmuje ten kamień i długo przytula się doń. Czyżby to był kwidzyński czakram ?

Moją osobistą największą niespodzianką jest nawiązanie bezpośredniego kontaktu z Leszkiem Bielcem, kolegą szkolnym z jednej klasy Andrzeja Zakrzeńskiego (matura w Kwidzyńskim LO w 1949 roku !). Wiele sobie po tej nowej znajomości obiecuję. Po Andrzeju Zakrzeńskim zachowało się kilkaset nie opisanych fotografii (ze szkoły, z miasta, z wycieczek). Mojemu spotkaniu z p.Leszkiem chyba patronował z góry jego szkolny kolega fotoamator, przezywany w swej klasie Słoniem.
Zachęcam do lektury wspomnień „Kwidzyn… drogi do małej ojczyzny”.