Nie ja to wymyśliłem, lecz zgadzam się z porównaniem, że historia to takie układanie puzzli, przy czym nie do wszystkich z nich mamy dostęp. Niektóre z elementów są ukryte, wykradzione, zniszczone i przez to układany obrazek jest nieczytelny, wieloznaczny, wykoślawiony i przede wszystkim – nieprawdziwy.
Podobnie jak wielu moich rówieśników, którzy już nie wspinają się po tęczy, a raczej siłą wieku są na trakcie zstępującym z niej – z zapałem grzebię we wszystkich dostępnych sobie źródłach w poszukiwaniu sensu czasów, w których przyszło mi żyć.
Mocno streszczając wynik swych dotychczasowych dociekań muszę wyznać, że poza potwierdzeniem wielu rozczarowujących przypuszczeń spotyka mnie szok, tym większy im bardziej zapuszczam się w potwierdzone detale historyczne.
Pomijam tu różne głupstwa, które miałem okazję poznać przy lekturze swoich osobistych „kwitów” w IPN, które więcej świadczyły o doraźnych potrzebach i o moralnej kondycji ich autorów niż o rzeczywistości.
Bardziej zajmuje mnie postrzeganie dziś aktualnej sytuacji wynikającej z historii sprzed tak niewielu lat wstecz.
Nie potrafię ukryć swego rozczarowania co do swych wielu mocno młodszych kolegów, którzy każdą niewygodną wątpliwość, zmuszającą do większego wysiłku intelektualnej dociekliwości zbywają łatwym oskarżeniem: – to jest „spiskowa teoria dziejów”. Taka deklaracja zapewnia jej autorom komfort przynależności do stada „poprawnej większości”, trzymającej się z dala od oszołomskich wątpliwości i oczywiście zwalnia od pogłębiania tematu wymagającego, jakby nie było, wysiłku rozumowego. W wielu medialnych miejscach aż roi się od gotowych podpowiedzi (wytnij-wklej) uzasadniających tą elegancką postawę umysłowego lenistwa.
To nie dzisiaj, a wiele już lat temu dotarło do mnie, że w swojej własnej (za przeproszeniem „pseudo bohaterskiej” ) biografii byłem jedynie przedmiotem przesuwanym na historycznej szachownicy, bez swojej woli ani świadomości odgrywanej roli. 30 lat temu wystarczyła przebiegła dyrygentura ośrodków mających władzę, wiedzę, środki i umiejętności, by przeprowadzić tzw. transformację ustrojową, z PRL do demokratycznej RP. Jak przebiegało to „miękkie lądowanie” podtrzymywaczy upadającego ustroju wiedzą ci, których to zainteresowało, i nie koniecznie wymaga to sięgania w głębokie archiwa IPN. Jedni wierzą że to „lud” coś tam obalił i protegowani moskiewskiego imperium położyli po sobie uszy , ale niektórzy w to wątpią. Z jednej strony łatwe do przewidzenia reakcje narodu po uderzeniu w klawisz: „ojczyzna, blizna, demokracja i tromtadracja” , a z drugiej? Czyżby tak „cudownie” i nagle rozmył się w niebyt cały aparat, jego żywotne interesy i usłużni funkcyjni przed pokazowym „przytupem” uprzednio zwerbowanych działaczy, ekspertów i statystów żyjących z demokracji, od posła do wójta.
Narodowi oferuje się bajki , które w pośpiesznej jego gonitwie za pracą i chlebem codziennym łyka on bez szczególnej refleksji. I tak słyszymy wszyscy (a co gorsza ci młodzi na lekcjach historii w szkołach), że w 1980 roku rodacy pod wodzą stoczniowca wypowiedzieli posłuszeństwo wszechwładnej PZPR , wprowadzili demokrację – i nie ma co tu rozpamiętywać szczegółów, do czego nas namawia wyczyniająca rożne zadziwiające wolty ekipa nami rządząca.
Wśród wielu swych nałogów mam i ten polegający na wyszukiwaniu ciekawszych audycji w TVP Historia. Nie dalej jak dwa dni temu obejrzałem program o działalności STASI w PRL. Dla interesujących się tym tematem nie było tam żadnych szczególnych rewelacji. Zwracało uwagę jedynie „gaszenie” dyskusji uczestników programu, gdy próbowali rozwodzić się nad zachowanymi zasobami archiwalnymi Instytutu Gaucka , gdzie znajdują się repliki akt w Polsce zniszczonych, które to złudzenie zapewnia niezakłócony dobry sen niejednego bohatera przemian. Nikt z Polski nie interesuje się zachowaną w b. DDR dokumentacją, a dokładniej mówiąc po zapoznaniu się z nią „spieprza” niczym dziad w popłochu nie podejmując tematu z szacunku do pobieranej płacy na utrzymanie rodziny, która jest przecież słusznie najważniejsza.
To nie jest lektura dla ciągle ujawniających się wyznawców zbawiennej roli Wojciecha Jaruzelskiego w obronie sowieckiej dominacji w naszym kraju. Dziś nasz Prezydent zachęcił obywateli RP, by zwolnili z odpowiedzialności Generała za jego czyny w niesławnych czasach. Skąd ta życzliwość wobec wiernego reprezentanta interesów poniewierającego nas mocarstwa.
Jeśli ktokolwiek nie zadowala się „spiskowym” zamykaniem oczu na swoją własną historię, może przy minimalnym wysiłku intelektualnym łatwo dotrzeć do źródeł wskazujących na dyrygentów naszych „przemian demokratycznych”. Ale kogo to dziś obchodzi jeżeli „fajno jest”.
Czesław Kiszczak:– Penetrowaliśmy podziemie bardzo dokładnie. Co tu dużo mówić – 90 procent pieniędzy, jakie Zachód przesyłał na podziemna działalność przechodziło przez nasze ręce. Tak samo było ze sprawozdaniami słanymi przez „Solidarność” na Zachód – często opracowywali je nasi ludzie. W przypadku pieniędzy odbywało się to raczej na Zachodzie, poprzez normalne działania operacyjne wywiadu. Wystarczało założyć tam Komitet Solidarności z „Solidarnością”. Przechwytywaliśmy też sprawozdania i rozliczenia wydatków. (…) Pod naszą kontrolą, wszędzie byli nasi ludzie. Np. dwaj pomocnicy Romaszewskiego w radiu ,,Solidarność” to byli nasi oficerowie, elektronicy. Przez moje ręce przechodziły setki tysięcy dolarów przekazywane podziemiu przez zachodnie wywiady. Ich dystrybutorem dla środowiska literackiego w podziemiu był Andrzej Szczypiorski. Dotykałem je, macałem. Radzono mi konfiskować, ale nie zgodziłem się, bo w ten sposób stracilibyśmy kontakt z kanałami przerzutowymi. Przez moje ręce na zachód szły sprawozdania, meldunki o sytuacji w kraju i zakładach. Zarekwirowany przez MSW PRL sprzęt radiokomunikacyjny. (…)
dr Sławomir Cenckiewicz: – Użyteczną konsekwencją kontroli przez SB pomocy napływającej z Zachodu była możliwość wpływania na kierunki rozwoju różnych nurtów opozycyjnych, niekoniecznie wprost związanych z „Solidarnością”. Oczywiście, chodziło o „preferowanie bardziej umiarkowanych oficyn wydawniczych”, co dowodzi, że koncesjonowanie opozycji zaczęło się znacznie wcześniej niż w momencie wystosowania zaproszeń do Okrągłego Stołu do wyselekcjonowanych przez bezpiekę przedstawicieli opozycji.
– W ciągu ostatnich trzech lat do zbiorów jawnych trafiły dokumenty, które, gdy zostaną upublicznione, będą miały gigantyczną siłę rażenia.
Jakie kierunki badań IPN mogą być potencjalnie niebezpieczne dla polityków?
Nie chodzi tylko o badania, ale i o śledztwa. To sprawy dotyczące kulisów transformacji ustrojowej; wyprowadzania pieniędzy z central handlu zagranicznego, czy działalności wywiadu (np. oddziału Y). Także kulisy rozliczeń finansowych w „Solidarności”, które monitorował Wydział XI Departamentu I MSW stanowią śmiertelne zagrożenie dla niektórych ludzi władzy i mediów.
Tylko badacze uwzględniający w tzw. procesach historycznych zakulisowe działania służb specjalnych są w stanie opisać prawdziwą historię świata, Europy i Polski, a zwłaszcza krajów komunistycznych. Prawda jednak, jak często w dziejach bywało, nie jest ceniona ani pożądana.
(Pragnącym zachować dobre samopoczucie oraz przywiązanie do idealistycznej wizji historii – serdecznie odradzam pogłębianie tematu na stronach wywołanych hasłem: Anna Zechenter „STASI w PRL” (IPN Kraków) oraz Piotr Serwadczak: Solidarności historia niechciana. (M.in. jak to SB kontrolowała dostarczoną przez CIA łączność satelitarną „Solidarności Walczącej” przez zwerbowanych bohaterów, których nie można jednak ujawnić z powodu ich zaangażowania w aktualna krajową politykę. Takie dylematy oczywiście ustaną, gdy IPN zdechnie po przykręceniu mu budżetu na prośbę Wałęsy et consortes, gdy będzie już spokój i git.)
Dodaj komentarz!