Skoro most już jest, to należy z niego korzystać. Pierwszy krótki wypad na drugą stronę rzeki prowadził oczywiście do Gniewu.
Bardzo dawno temu byłem tam na plenerze malarskim z „Kontrastami” Mietka Potrecia i zapamiętałem miasteczko z bardzo malowniczą i bardzo zapuszczoną zabudową. Uliczki z małymi odrapanymi i sypiącymi się domkami, brudne zaułki i ogólnie biedna szarzyzna peerelowskiej głębokiej prowincji. Na naszych obrazkach, które tam malowaliśmy, nadużywaliśmy kolorystyki i wyobraźni, by wygląd ówczesnego Gniewu choć trochę przypominał to … co zobaczyłem tam obecnie.
Rodzinna wycieczka do Gniewu została zaplanowana na dwa popołudnia. Celem pierwszego wypadu było głównie zwiedzanie zamku i jego okolic. Samemu miasteczku poświęcimy kolejną wyprawę. Ale nawet w czasie pospiesznego spaceru w drodze na zamkowe wzgórze można dostrzec pozytywne niespodzianki dla oka. (A w pierwszym z brzegu sklepiku, bez problemu można znaleźć kalosze dla dzieci, których poprzedniego dnia nie było w całym Kwidzynie.)
Ciekaw byłem wyglądu zachodniej pierzei dawnego rynku (nazwanego Placem Grunwaldzkim) z szeregiem domów podcieniowych. To jedyne na Pomorzu zachowane XV-wieczne gotyckie podcienia znane jako „gniewskie leby” (z niem. Lauben). Bardzo przypominają one te, które do 1946 roku stały przy Kwidzyńskim Rynku. Kto chciałby wzbogacić swoje wyobrażenie o nich wyniesione ze starych fotografii o doznania realne, to powinien tu przybyć.
Już w czasie zbliżania się do gniewskiego zamku widzi się, że ten obiekt żyje i to bardzo intensywnie. W popołudnie powszedniego dnia są tu liczni turyści, dużo wycieczek, ale i gniewianie spieszą na zamek. Podejrzałem ćwiczenia jednego z kilku miejscowych bractw rekonstrukcyjnych, których aktywność jest widoczna na co dzień.
Widziałem prowadzonego przez mamę małego chłopaka z halabardą i jego też uzbrojonych rówieśników zmierzających na zamek na jakieś zajęcia. Trafiłem też na popisy kolonistów ćwiczących na zamku. Foldery informują o dość częstych i licznych imprezach oraz codziennych pokazach.
Potwierdza się informacja, że zamek trafił w dobre ręce i jego właściciel sporo inwestuje w renowację całego obiektu oraz w adaptację wnętrz. Bezwiednie nachodzi mnie tu natrętne wspomnienie z kwidzyńskiego zamku z samotnym i smutnym wyleniałym misiem, który kiedyś był „szatniarzem” strzegącym parasolek w pałacu w Kamieńcu.
I jeszcze jedna refleksja: dowodząca, że promocji miasta, jego zabytków i atrakcji nie zapewniają nawet poważne propagandowe wydatki z kasy miejskiej, jak czyni to rzeczywista aktywność lokalnej społeczności i twórcza pomysłowość, co tak dobrze widać w Gniewie.
Z mojego okna widać za Wisłą jej zalesiony garbaty drugi brzeg. Dokładnie na wprost leżą zapomniane Widlice. Gdy przed 100 laty powstał most do Opalenia, to tam jeżdżono w celach rekreacyjnych i kulturalnych z Kwidzyna. Tam też warto zajrzeć, choć z przeszłości są tylko pozostałości po pomniku wybitnego budowniczego z Kwidzyna, który regulował Dolną Wisłę
Dodaj komentarz!