Jak to się mówi: „przyznam się bez bicia”, że siedzę przy oknie popatrując już to w ekran , już to w piękne niebo tego wieczoru, a zwłaszcza w Wielki Wóz, który nieomal przed chwilą był zaparkowany nad „Delfinem”, ale go chyba wzięli na lawetę, bo już jest w innym miejscu i ciągle się przemieszcza.
Drogowskaz do Kwidzyna pokazuje stąd 8 kilometrów. To niezła odległość od różnych kwidzyńskich wynalazków cywilizacyjnych, ale w ten bezwietrzny pogodny wieczór dociera tu jednak łomot jakichś urządzeń z kierunku pięknie oświetlonego komina „celulozy” zwanej dziś IP.
„Smrodki” z tego komina są na szczęście rzadkością w Sadlinkach, bo te atrakcje są stałym zestawem abonamentowym raczej w Białkach, a zwłaszcza w Rozpędzinach, poprzez które sączą się merkaptanowe wonie do wiślanej doliny i dalej.

Błogi spokój, ale coś jakby podskórnie pulsuje. Bronię się przed jakimiś „nie ten tego” nastrojami i dla pewności sprawdzam sobie tętno. Norma.
To co odczuwam, pewnie bierze się z tego przemiennego zaglądania w ekran, który już zwabił tańczącą po nim  ćmę,  i w okno, przez które teraz w ciemności więcej widać ruchu na niebie, niż za dnia w kadrze widoku z okna.

Serwisy informacyjne wszystkich głównych gazet krajowych znów przejrzałem. Nadal nie wiem po co to robię. To gmeranie w sieci i wyglądanie w rozgwieżdżone niebo wydaje się oczekiwaniem na jakąś wiadomość, której jednak nigdzie nie znajduję.  A gdy nadejdzie, czy potrafię odczytać?
Ktoś taszczy po niebie Wielki Wóz, który jak teraz widzę jest już nad kominem pulsującym rubinowym światełkiem ponad poświatą fabryki.
Jakbym czuł jakąś prowokację, zmuszającą do wyznań, do opowiedzenia się za czymś?
Nie inaczej oceniam to, co wyczytuję na tutejszych znanych i na innych nieznanych dotąd stronach. Chciałbym to wszystko jakoś , jeśli już nie pojąć, to chociaż poukładać sobie w sensownym porządku i kolejności. Czy potrafię?  Czy muszę?

Pewnie bym tu sporo jeszcze kombinował, kombinował i z beznadziejnej rozterki przypominał sobie, że po drugiej stronie ulicy „Delfin” wszak czynny jest do 1:00 w nocy, ale wybawił mnie z tego mój najmłodszy spadkobierca. On to podrzucił mi właśnie efekt Krugera-Dunninga, którego poznanie zwolniło mnie z odpowiedzialności tłumaczenia się przed bliźnimi, że nad naszymi głowami kręcą się jakieś ciała niebieskie, a na ziemi pełzają jakieś sprawy ludzkie.

Miałem przyjaciela, który z zawodu był praktykującym filozofem (uczniem Ingardena i wykładowcą na UJ) i on otwierał mi to okno przez które można wypaść, z czego zresztą sam skorzystał. Podrzucona mi przez mego syna Konrada zasada Krugera-Dunninga skłania mnie bym przymknął to okno, nie spoglądał już na wabiący neon „Delfina” i życzył wszystkim dobrej nocy.